Arlena Witt: w życiu chodzi o to, żeby robić to, co się lubi
- Katarzyna Ostrowska
- 18 lut 2016
- 4 minut(y) czytania
O pasji do tworzenia wartościowych treści, kompromisach we współpracy z markami i Snapchacie rozmawiamy z Arleną Witt, autorką kanału „Po Cudzemu” i bloga wittamina.pl.

Jak zdobyć 140 tysięcy subskrybentów na YouTubie w 6 miesięcy?
Robić dobre wideo. Kiedy zakładałam kanał, nigdy nie kierowałam się liczbami - moim celem nie było uzyskanie konkretnej liczby subskrybentów czy wyświetleń. Wychodziłam z założenia, że chcę robić coś, co sama chciałabym oglądać. To jest chyba w ogóle najlepsze podejście do tego, co się tworzy, nie tylko w internecie, ale też poza nim. Jeśli robimy coś, co sami byśmy kupili - to znaczy, że warto to sprzedawać.
Wyszłam z założenia, że jeżeli trafi się sto albo tysiąc osób, które uznają, że mój kanał jest dla nich ważny i potrzebny, a ja dzięki temu im pomogę, to uznam to za sukces. Jeśli ktoś pisze w komentarzu, że dzięki mojemu odcinkowi podczas oglądania filmów zaczął bardziej słuchać, jak mówi się po angielsku w filmach, ma lepsze oceny w szkole czy zauważa wreszcie różnice między amerykańskim a brytyjskim angielskim, to uznaję, że zmieniłam myślenie tej osoby. I to jest najcenniejsze, co może się przytrafić. Tym się kieruję - chcę robić wartościowe rzeczy, bo jeśli ktoś uzna, że to jest wartościowe, to te treści same będą się niosły. A liczby przychodzą same.
A dostałaś już swój przycisk z okazji 100 000 od YouTube’a?
Nie, nie dostałam i nie wiem dlaczego. Być może YouTube jest zaskoczony, że tak szybko przyszło te 100 tysięcy na mój kanał - stało się to 81 dni po publikacji pierwszego odcinka.
To też nie jest coś, na co bardzo czekam, raczej widzowie chcieliby ten przycisk zobaczyć. Sama zupełnie o tym zapomniałam. Jak będzie, to go na pewno pokażę widzom, bo to oczywiście świadczy o tym, że mam ich wsparcie i uznanie, a to jest dla mnie bardzo ważne.
Zaczynałaś od prowadzenia bloga, a teraz weszłaś w wideo. Wydawać by się mogło, że wideo jest bardziej wymagające i pracochłonne, a jednocześnie przy pisaniu proces zaistnienia w szerszej świadomości odbiorców trwa o wiele dłużej. Jak to wygląda z Twojej perspektywy?
Zgadzam się, że wideo jest bardziej pracochłonne i wymagające. Tworzenie materiału o tej samej treści na blogu i w przypadku wideo zajmuje przede wszystkim zupełnie inną ilość czasu. Żeby napisać tekst na blogu, który się czyta w pięć minut, zajmowało mi to od godziny do trzech godzin. Natomiast żeby stworzyć film, który trwa pięć minut, czasami trzeba na to poświęcić 2-3 dni.
Poza tym, tworząc wideo, musimy pamiętać o kadrze, oświetleniu, dźwięku, o samej treści już nie wspominając. I oczywiście o sprzęcie, chociażby telefonie do nagrywania. Ale jednak trzeba mieć coś więcej niż tylko komputer i klawiaturę, jak dzieje się to przy pisaniu. Pisanie bloga jest prostsze technicznie, natomiast rzeczywiście trudniej jest mieć ogromny zasięg i poziom wpływowości, jak przy wideo. Wynika to z tego, że odbiór treści tekstowych jest po prostu trudniejszy. Jeżeli mamy tę samą treść przeczytać lub obejrzeć, to wolimy ją obejrzeć. I to jest zupełnie naturalne! Nie świadczy o lenistwie, ale o tym, że przechodzenie przez życie polega na tym, żeby je sobie ułatwiać, a oglądanie filmu jest łatwiejsze niż czytanie tekstu.
Czy to dlatego zdecydowałaś się na wideo?
Nie. Zastanawiałam się od jakiegoś czasu, jakbym się odnalazła w tej formie. Nie zrobiłam tego dlatego, że uważałam mój blog za mało zasięgowy. Po prostu na kanał miałam konkretny pomysł i wiedziałam, jak on miałby wyglądać. Zauważyłam też, że na polskim YouTubie nie ma kanału, który wyglądałby tak jak ten, który wymyśliłam. Więc czemu nie? Robienie wideo sprawia mi też więcej frajdy niż pisanie tekstów na bloga. A w życiu chodzi o to, żeby robić to, co się lubi.
Co najbardziej lubisz we współpracach z markami?
Najbardziej lubię, że to jest pole do kompromisu. Cały czas się negocjuje, co do kogo należy, w jakim zakresie twórca ma wpływ na to, co tworzy i w jakim zakresie marka chce zaistnieć w tym dziele. Polega to na tym, żeby znaleźć takie rozwiązanie, aby każda ze stron była zadowolona. To bardzo trudne, w zależności też od tego, z kim się współpracuje i jak bardzo marka jest otwarta na współpracę, ale jak już znajdzie się to wspólne rozwiązanie - to jest niesamowita satysfakcja. Twórca ma poczucie, że stworzył coś swojego, z czego jest dumny, a marka cieszy się, że zaistaniała w materiale w sposób, w jaki chciała. To jest chyba coś mi się najbardziej podoba.
Fotografia, zdrowa dieta i dwa koty. Czy zdradzisz nam coś jeszcze, czego nie wiemy o Arlenie Witt?
Nie wszyscy może wiedzą, że pochodzę ze Śląska, z Zabrza. Potem przez siedem lat mieszkałam w Gdańsku, a teraz od prawie trzech - w Warszawie. Nie umiem powiedzieć, że mam swoje ukochane miejsce na ziemi. Kiedyś myślałam, że nigdy nie wyprowadzę się ze Śląska, a potem bang - i Gdańsk, bang - Warszawa!
Przez półtora roku mieszkałam też w Stanach, przez co wiele osób myśli, że to dlatego tak dobrze mówię po angielsku. Prawda jest inna - kiedy pojechałam tam, znałam już język, więc nie nauczyłam się nic nowego. Nie dlatego, że mój angielski był już taki doskonały, ale na co dzień ludzie porozumiewają się tak prostym językiem, że znając dobrze język, trudno tam trafić na wyzwanie. Ale dla ludzi to jest duże zaskoczenie, kiedy pytają mnie, czy mieszkałam za granicą i od razu wnioskują, że to dlatego tak dobrze znam angielski. To zupełnie nie dlatego.
Na koniec pytanie graniczne: Snap czy Vine?
Hm, nie wiem… I to, i to jest fajne. Vine jest bardziej wymagający twórczo. Tworzenie wajnów traktuję jak tworzenie scenariuszy do mikrofilmów. Zawsze bardzo dokładnie muszę wymyślić, co chcę w nim powiedzieć, jaka będzie puenta. Natomiast Snapchat jest bardzo spontaniczny, codzienny, kulisowy. Przyznaję, że częściej używam Snapchata niż Vine’a, ale to wynika z tego, że Snapchat jest prostszy i służy mi codziennie, a Vine to taka półka z filmami - zanim umieszczę tam jakiś film, muszę się nad nim dobrze zastanowić.
Comments