Magdalena „tattwa” Stępień: Wierzę w potencjał polskiej blogosfery
- Katarzyna Ostrowska
- 30 sie 2016
- 9 minut(y) czytania
O szczerości w blogowaniu, dobieraniu blogerów do współpracy i o tym dlaczego nie porzuciła blogowania, rozmawiamy z Magdaleną Stępień, autorką bloga tattwa.pl

fot. Paweł Herman
Jaki obecnie masz kolor na głowie?
Coś pomiędzy oberżyną a ciemną wiśnią - dość standardowy kolor dostępny w ofercie większości popularnych (i tanich!) firm. Ostatnie miesiące nie sprzyjały szalonym eksperymentom z kolorami. Ale wciąż raz na jakiś czas funduję włosom płukankę z fioletu gencjany, żeby podbić odcień.
Pytam, bo oprócz swojego bloga tattwa.pl, jesteś znana z niestandardowych kolorów włosów, które rozświetlają krakowskie ulice. A jak się wyróżnić w sieci w 2016 roku? Jest to jeszcze możliwe?
Wydaje mi się, że to nie tyle kwestia oryginalnego, co wyrazistego wizerunku: autentyczność i spójność sprawdzają się wciąż lepiej, niż kreowanie się na siłę. Inteligentny odbiorca zawsze wyłapie fałsz i nieszczerość. Wydaje mi się, że najlepszą drogą do wyróżnienia się jest po prostu być fachowcem w swojej dziedzinie - oczywiście idealnie, jeśli jest to dziedzina dotąd jeszcze nie nasycona przez tabuny wszelkiej maści specjalistów.
Mówi się, że w internecie jest już wszystko, ale to nie do końca tak, przecież co chwilę pojawia się coś nowego i zaskakującego: to tylko użytkownicy, którzy nie są w stanie niczego nowego zaproponować, narzekają na brak niezagospodarowanych nisz. Sama mam obecnie pomysł, który chciałabym wdrożyć i wiem, że takiej tematyki na polskich blogach jeszcze nie ma. Jak to wyjdzie w praktyce - zobaczymy, ale sądzę, że oryginalna fryzura, maska na twarzy, przebranie czy konwencja mogą być jedynie atrakcją, wabikiem. Jeśli nic się pod tym nie kryje, to format nie obroni się tak czy inaczej.
Jeśli miałabym więc komuś doradzić, na co postawić w 2016 roku, byłaby to jak najwyższa jakość podana w interesujący, niebanalny sposób. Oznacza to, że jeśli ktoś zamierza prowadzić stronę lub kanał o np. jeździectwie, to zanim zacznie szyć kostium Robin Hooda, który będzie jego znakiem charakterystycznym, powinien mieć ugruntowaną wiedzę i coś interesującego do powiedzenia swoim odbiorcom.
Jakiś czas temu ogłosiłaś, że nie możesz poświęcić się blogowi tak bardzo, jak byś chciała, nie do końca współgra on z Twoją karierą zawodową i wkrótce go zamykasz. Blog jednak nadal istnieje, a nowe teksty się pojawiają. Jak to się stało?
Pierwsza połowa tego roku była dla mnie dość trudna z uwagi na problemy rodzinne i tempo oraz rodzaj pracy, którą wykonywałam. Na to nałożyły się jeszcze komplikacje zdrowotne, słowem: momentami było naprawdę ciężko. Przez dłuższy czas funkcjonowałam na autopilocie i czułam, że się wypalam - nie miałam już ochoty ani potrzeby pisać, a jednocześnie szkoda mi było przekreślać kilka lat pracy z blogiem, wciąż liczyłam, że może jeszcze moment i będzie lepiej. Nadmiar zobowiązań zaczął jednak wpływać też na moje obowiązki zawodowe i czułam, że nie pracuję już tak wydajnie. Naturalnym krokiem wydawała się więc rezygnacja z bloga na rzecz regularnej wypłaty i to właśnie ogłosiłam na fanpage'u.
Przyczyna zmiany tych planów jest w zasadzie prozaiczna: tak naprawdę tego po prostu nie chciałam, a w dodatku pod koniec lipca, kiedy musiałam podjąć decyzję, czy przedłużam domenę na kolejny rok, zobowiązałam się do udziału w akcji i publikacji tekstu dla marki, z którą regularnie współpracuję. Deklarując się na to działanie, wiedziałam już, że zostaję.
Od tego momentu robiłam wszystko, żeby ułatwić sobie jak najbardziej decyzję o rezygnacji z pracy na etat: pozyskiwałam zlecenia, pracowałam nad nową koncepcją bloga, przygotowałam się do realizacji projektów, które chcę wdrożyć jesienią. Spotykam się z opinią, że to odważna decyzja, ale nie odbieram tego w ten sposób: nie boję się przesadnie o brak możliwości zatrudnienia w branży, nie narzekam też na brak pracy. Blog zatem zostaje na swoim miejscu, chociaż w najbliższym czasie prawdopodobnie mocno się zmieni.
Na co dzień pracujesz w agencji interaktywnej. Jak postrzegasz blogosferę zza swojego biurka w biurze?
Moja kariera w agencji dobiega właśnie końca, ale w ciągu 2,5 roku miałam okazję wdrażać różne projekty związane z polską blogosferą: od wysyłek kreatywnych do kampanii społecznościowej. Pracując jako PRowiec dość dużych firm ze sporymi budżetami i ambicjami nie miałam raczej problemu z przekonaniem kogokolwiek do współpracy, ale to nie oznacza, że nigdy nie oceniłam źle możliwości blogera.
Z perspektywy tych doświadczeń, zwłaszcza w kontekście kampanii dla sektora e-commerce, wiem, jak błędne jest przekonanie, w którym niektórzy blogerzy chcą utrzymywać klientów i agencje: że blogi nie sprzedają. To, że dany bloger nie potrafi przekonać swoich fanów do zakupu produktu lub usługi, może oznaczać zły dobór influencera, jego niską wiarygodność i opiniotwórczość, kiepski tekst / video lub coś innego, ale z pewnością nie oznacza to, że blogi nie są w stanie sprzedawać. Spotykałam się z kilkakrotnie z odmową: blogerzy odmawiali udziału w projekcie, bo stwierdzali, że nie pasują do marki lub - co ważne - nie chcą pokazywać się w jednej kampanii z innymi wybranymi blogerami. Cenię sobie te odmowy - pochodziły od ludzi, których naprawdę nie da się kupić i którzy bardzo konsekwentnie dbają o swój wizerunek, a pieniądze są dla nich rzeczą drugorzędną.
Nie oznacza to jednak, że źle postrzegam blogerów reklamujących w zasadzie wszystko - wręcz przeciwnie, z perspektywy osoby reprezentującej interes marki, oceniam przede wszystkim skuteczność. Jeśli bloger pomimo sporej liczby kampanii na blogu jest w stanie zaproponować kolejny świeży i oryginalny pomysł i przekonać swoich odbiorców do zainteresowania się produktem, to świetnie. Co więc zawiodło? Chyba przede wszystkim sztuczne pompowanie statystyk: pamiętam współpracę z blogerem o ogromnym fanpage, którego publikacja spotkała się z bardzo niewielkim zainteresowaniem czytelników. Wybór popularnych influencerów nie daje gwarancji, że nikt z nich nie zawiedzie w tej konkretnej kampanii. Dzisiaj mam już swoją listę pewniaków i każdą następną kampanię oparłabym z pewnością na kimś z tej grupy.
Pracownicy agencji mają nader często tendencję do skupiania się na tym, co Natalia Hatalska nazwała kiedyś "core'ową blogosferą", a co złośliwi określają mianem towarzystwa wzajemnej adoracji na blogach. To błąd: poza tym środowiskiem jest ogromna rzesza influencerów o ogromnym wpływie i wielkich zasięgach, fachowców w swoich dziedzinach i osób mających świetnie respondującą społeczność. Agencje zraża mało profesjonalny szablon czy nieobecność blogera na liście Tomka Tomczyka, stawiają na celebrytów, jakby nie dostrzegając tego, że za o wiele mniejsze pieniądze mogą otrzymać treści równie wartościowe, docierające nierzadko do znacznie większego grona czytelników, co więcej - czytelników nieznudzonych jeszcze komercyjnym charakterem strony. Chociaż więc moim blogowym ulubieńcem jest Janek "Stay Fly" Favre, to kolejną kampanię uzupełniłabym chętnie o blogerów jeszcze w tym epicentrum polskiej blogosfery nieodkrytych.
Mamy, jako pracownicy agencji, tendencję do przeceniania i jednocześnie niedoceniania blogosfery. Nie podoba mi się pogardliwy ton, który towarzyszył np. ostatniej kampanii CK2, ale jestem też daleka od stwierdzenia, że bloger dobry na wszystko. Zachłyśnięcie potencjałem blogosfery już minęło, klienci bywają bardzo sceptyczni wobec nie tylko tej formy promocji ale i samych blogerów, którzy po prostu źle im się kojarzą.
Osobiście mam trochę przesyt blogów lifestyle'owych i mocny niedobór tych tematycznych, prowadzonych przez fachowców w swojej dziedzinie; obawiam się trochę, że blogosfera może skręcać coraz bardziej w kierunku clickbaitowych, nierzadko kontrowersyjnych treści, przy których porusza się dany temat nie po to, żeby pobudzić odbiorców do autentycznej dyskusji, a tylko po to, żeby włożyć kij w mrowisko, bo pewne tematy po prostu zawsze dają dobre efekty pod względem statystyk. Tym bardziej cieszą mnie ambitne projekty i naprawdę duże sukcesy blogerów, którzy blogi traktują nie jako źródło utrzymania, ale raczej jako punkt wyjścia do całego modelu biznesowego i realizacji wielkich ambicji - jak na przykład Lunaby Asi Glogazy, marka Moniki Kamińskiej czy sukces wydawniczy Michała Szafrańskiego. To sprawia, że wciąż wierzę w potencjał polskiej blogosfery.
A jak widzisz ją jako aktywna blogerka?
To przede wszystkim grono świetnych ludzi. Czasami się z nimi zgadzam, czasami nie, nierzadko jestem uczestnikiem albo świadkiem mniejszych i większych spięć, ale mam osobistą przyjemność z obcowania z tym środowiskiem: grupą aktywnych, kreatywnych osób, które realizują swoje plany i prezentują swoje umiejętności. Nie czekają na to, aż ktoś ich odkryje i poprosi o wystąpienie z szeregu, ale sami tworzą sobie możliwości.
Blogowanie sporo zmieniło w moim życiu - nawiązałam dużo świetnych znajomości, zdobyłam ogromnie dużo praktycznych umiejętności dzięki bezinteresownej pomocy ludzi znanych tylko i wyłącznie z internetu. Blogosfera to przestrzeń na pierwszy rzut oka dość hermetyczna, ale to złudzenie. Wystarczy poznać jedną osobę, żeby na stałe zostać częścią tego środowiska. Moim zdaniem warto: polskich blogerów postrzegam przede wszystkim jako ludzi, którzy szukają rozwiązań i sposobów, a nie wymówek. Motywują mnie ich sukcesy i chociaż nie zawsze chcę iść tą samą drogą, to podziwiam konsekwencję i wkład pracy. Bo chyba tylko drugi bloger ma świadomość tego, jak wiele tej pracy jest i że odbywa się ona nierzadko kosztem innych rzeczy.
Warto zwrócić uwagę na to, jak blogosfera szkoli się sama: konferencje, spotkania, eventy dla blogerów oferują bezpłatny dostęp do wiedzy z pierwszej ręki. Doświadczeni twórcy szkolą tych początkujących, dają rady, na swoich blogach zamieszczają poradniki, tutoriale, mini szkolenia. Nie wiem, czy jest jakaś inna grupa zawodowa - jeśli mogę określić blogowanie mianem zawodu - która oferuje takie wsparcie z tak niskim progiem wejścia: warunkiem uczestnictwa jest po prostu posiadanie i prowadzenie bloga. Wydawać by się mogło, że blogerzy powinni zazdrośnie strzec swojej wiedzy, swojego know how, żeby nie hodować konkurencji na własnej piersi, ale nic takiego nie ma miejsca. To chyba właśnie dlatego tak bardzo cenię sobie ten czysto ludzki i towarzyski aspekt blogowania - z powodu poczucia wsparcia, za które mogłabym podziękować m.in. Konradowi Kruczkowskiemu, Jankowi Favre, Krzyśkowi Kotkowiczowi, Pawłowi Opydo i wielu, wielu innym osobom.
Na swoim blogu jesteś ze swoimi czytelnikami bardzo szczera. To jest Twoja recepta na zbudowanie więzi z czytelnikami?
Cóż, ja po prostu chyba nie mam nic do ukrycia. O pewnych aspektach swojego życia nie mówię i nie przekraczam raczej granicy osobistego komfortu. Mam jednak potrzebę przedstawiania pewnych spraw takimi, jakie są, bez upiększeń. Nie czułabym się dobrze, gdybym prezentowała swoim odbiorcom kadry przepuszczone przez Photoshopa, a przy pierwszym spotkaniu na żywo wychodziłoby na jaw, że to wszystko fikcja. Nie stawiam granicy między sobą prywatnie i swoją blogową personą, pilnuję jedynie, żeby nie naruszać nigdy bez wyraźnej zgody prywatności osób trzecich, które może niekoniecznie chciałyby zostać bohaterami moich tekstów.
Mój profil na Facebooku jest publiczny, prowadzę też Twittera - nie chcę filtrować swoich poglądów w obawie przed tym, co pomyślą sobie o mnie czytelnicy mojego bloga. Jeśli nie mam odwagi powiedzieć czegoś z myślą, że dotrze to do moich odbiorców, do mojej rodziny czy do mojego pracodawcy, to zachowuję to dla siebie. Rzeczy naprawdę prywatnych nie publikuję nigdzie.
Wychodzę z założenia, że wiele wstydliwych i trudnych spraw dotyczy tak licznego grona osób, że warto o nich mówić głośno. Dlatego zdecydowałam się opublikować teksty o przemocy, o depresji, o samobójstwie. Nie mam problemu z tym, żeby przywoływać w nich swoje osobiste odczucia, zarówno te, z którymi się już uporałam jak i te, z którymi ciągle czasami jeszcze się zmagam. Wolę po latach zarzucić sobie egzaltację czy patos niż nieszczerość i obłudę. I chociaż spotykam się - znowu - z opiniami, że to odważne podejście, nie widzę w tym nic niezwykłego. Dla mnie samej te teksty, ich odbiór, pojawiające się komentarze, miały nierzadko terapeutyczny wymiar: pisanie o trudnych kwestiach pomaga mi uporządkować sobie w głowie moje własne emocje, nazwać je. I jeśli może to pomóc komukolwiek innemu, chociażby w tym sensie, że ta osoba zdecyduje się zwierzyć ze swojego problemu po raz pierwszy drugiemu człowiekowi, to było warto.
Co byś poleciła początkującym blogerom? Jak zacząć, żeby robić to dobrze?
Przede wszystkim pisać, pisać bez końca. Napisać 100 tekstów, potem kolejne 100 i jeszcze raz to samo. Poza tym moim zdaniem - dużo czytać i to raczej nie blogów, ale prasy i dobrej literatury. Pierwsza uczy formy i nierzadko podsuwa tematy do rozważenia, druga poszerza słownictwo, wzbogaca gramatykę i poziom refleksji. Szczerze mówiąc nie wierzę w to, że można dobrze pisać, nie czytając i nie obcując z kulturą - widać to wówczas zarówno w formie tekstu i jego jakości jak i ujęciu tematu.
Warto słuchać rad bardziej doświadczonych blogerów - oczywiście nie wszystkich i nie zawsze, ale jeśli 30 osób ze sporym dorobkiem twierdzi, że coś jest idiotycznym pomysłem, to warto sprawę przynajmniej na chłodno przemyśleć jeszcze raz i być może ten koncept zmodyfikować i dopracować. Nie zawsze trzeba uczyć się na własnych błędach. Jeśli ktoś planuje monetyzację bloga, warto od samego początku zadbać też o jego oprawę: własny serwer, prosty, ale ładny logotyp i estetyczny szablon to obecnie podstawa. Chociaż nie wierzę, że samo to może dać jakikolwiek efekt przy słabych tekstach, a treść wysokiej jakości i tak ma szansę obronić się sama, to na pewno potraktowanie blogowania serio od samego początku wiele zmienia w tym, jak bloger jest postrzegany. Wiele osób mylnie zakłada, że to nie ma znaczenia, bo najważniejszy jest tekst - chociaż zgadzam się z drugą częścią, to jednak dopracowana strona wysyła jasny sygnał, że jej właściciel traktuje swoje zajęcie serio i zamierza się rozwijać.
Interesujący blog moim zdaniem powinien spełnić przynajmniej jedno z dwóch kryteriów: musi być świetny pod względem stylu lub dotyczyć interesującego tematu, który ogrywa w ciekawy, świeży sposób. Jestem w stanie wybaczyć potknięcia stylistyczne w tekście o voodoo w Nowym Orleanie, bo temat mnie interesuje. Podobnie z zainteresowaniem przeczytam tekst o malowaniu paznokci, jeśli jego autor czy autorka potrafi, jak wytrawny pisarz, zaskoczyć mnie ujęciem i sposobem przedstawienia sytuacji. Jeśli jednak bloger pisze przeciętnie i do tego o rzeczach, na których się nie zna lub powiela wypowiedzi, które można znaleźć na setkach innych stron, prawdopodobnie nigdy nie przebije się przesadnie wysoko.
A przecież da się zrobić tak wiele świetnych rzeczy: Paulina Wnuk prezentuje przepisy kulinarne na dania z filmów, Kasia Gandor dzieli się wiedzą z zakresu biotechnologii w lekkich tekstach i za pomocą przezabawnych kasirysików, Janina z Janina Daily i Julia "Fabjulus" doprowadzają mnie do łez ze śmiechu każdą scenką z życia wziętą, a Arlena Witt (odchodząc od bloga w kierunku YouTube) udowadnia, że nauka angielskiego może być czystą przyjemnością. Co ważne - nie jestem pewna, jak było w przypadku Pauliny, ale pozostałe dziewczyny tymi projektami podbiły błyskawicznie serca publiczności, zaliczając duże skoki popularności w krótkim czasie.
Nie ma jednej recepty na to, jak zostać popularnym blogerem, a jeśli istnieje, to chyba nie jestem wystarczająco kompetentna, żeby właśnie mnie o to pytać. Ale jak w przypadku każdego innego celu ogromne znaczenie mają zaangażowanie, konsekwencja i jakość pracy. W połączeniu z dobrym pomysłem, spójną konwencją i wyrazistym wizerunkiem mogą dać spektakularny efekt. Ale to, jak zawsze, zweryfikuje odbiorca.
Comments